Do sklepu spożywczego
Dilly's przychodzili różni klienci. Dilly dzieliła ich na tych
przyciągniętych potrzebą zrobienia zakupów i tych, których do jej
sklepiku przyciągał zapach świeżo upieczonych muffinek i pączków domowej
roboty.
Wypieki był nie tylko
smaczne, ale i śliczne. Dilly dbała o każdą kropeczkę lukru i o to czy
dokładnie nałożyła krem. Stali klienci nie zwracali na to uwagi, ale ona
- zawsze.
Dał się słyszeć dźwięk
dzwoneczka zawieszonego na drzwiach. Kobieta zwiewnym krokiem podeszła
do lady, ignorując materiał długiej spódnicy który plątał sie jej między
nogami.
Tuż obok kasy stał
stojak z wielkimi lizakami w kształcie dyni, z okazji zbliżającego się
Haloween. Za łakociami, ledwo można było dostrzec twarz niziutkiej Marii
Robinson. Czarnowłosa z uśmiechem przywitała się z Dilly.
- Haloween,co? Babeczki też już upiekłaś na tę okazję? - spytała młodsza od niej o piętnaście lat Maria.
- Jeszcze nie. Ale wiadomo że najważniejsze są cukierki. Dzieciaki zlecą się z całego Saint Joseph.
- Tak... Po co ja
przyszłam... A tak! - Maria uniosła palec - Potrzebuje ciasto
francuskie. Sam wynalazł kolejny przepis, znowu bawi się w szefa kuchni.
Czarnoskóra Dilly
uśmiechnęła się. Przyjęła zapłatę od Marii i wróciła do układania
pudełek z płatkami na regale. Poprawiła bandankę na głowie i nim
przyniosła z zaplecza następne pudło do rozpakowania, przez drzwi wszedł
kolejny z dobrze jej znanych sąsiadów. Był to szeryf Perez. Mężczyzna o
pulchnej twarzy, zniszczonej już nieco zmarszczkami.
Dilly o każdym z
klientów mogła coś powiedzieć. Znała męża Marii i wiedziała, że marny z
niego kucharz. Znała wiecznie zapracowaną żonę szeryfa, a także pewną
śmieszną historie dotyczącą jego siostry.
- Dzień dobry. Słoneczny dzień jak na październik, co Dilly? - powitał ją Perez.
- Panu to dobrze,
szeryfie... Ja dzisiaj ani razu na dworze nie byłam. Towar wykładam...
Może świeżej kawy, właśnie zaparzam? - uśmiechnęła się promiennie
kobieta.
- Nie Dilly...Służba wzywa. Dzieciaki już przypominają sobie historię Vegasów i chcą szukać ciała. He,he...
Uśmiech spełzł z ust Dilly. Jedynie miejscowa policja potrafi śmiać się z takich rzeczy.
- Co roku to samo... A
czy ktoś pomyślał o Jenny Vegas? Jak ona sie z tym czuje? Kiedy wszyscy
nagle chcą szukać jej syna, a w środku wiedzą jak jest naprawde?
- To legenda, widziałaś
jak media rzuciły się na tą sprawe! Nasza mieścina była na językach
całego Missouri - zaśmiał się Perez, a jego wąsy uniosły się nad ustami.
- Przepraszam, jaką
sprawę? - zapytał cicho kobiecy głos zza pleców szeryfa. Gdy ten
odwrócił głowę, zobaczył nową mieszkankę przedmieść. Ubrana w garsonkę, z
małą skórzaną torebką. Tak prezentowała się Dolores Watson.
- To pani nic nie wie? -
Jednak po chwili szeryf zauważył, że kobieta jest nowa w mieście. Nie
znał jej, ale wiedział że wprowadziła się do córki mieszkającej
niedaleko - A,tak... Wie Pani... Mówili na niego Skółka. Znałem
chłopaka, zawsze miły, chociaż taki skryty w sobie. Rzadko z domu
wychodził. Po tamtym wydarzeniu to i jego matka zaczęła tylko w oknie
siedzieć, nic do ludzi.. - Szeryf westchnął, odwracając się bardziej w
stronę Dolores -. Ale co sie dziwić... Zniknął, przepadł na dobre. Nie
wiadomo co te draby z nim zrobiły.
- W Saint Joseph zawsze
było spokojnie, taka cicha mieścina - dodała Dilly, widząc że kobieta
czeka na ciąg dalszy - A dwa lata temu... Cały sklep mi zrujnowali!
Uniosła się nagle Dilly. Perez spojrzał na nią.
- Nie przejmuj się, prędko tu nie wrócą. A, Dilly... Daj mi ze dwie babeczki. i może jednak skuszę się na tą kawę.
Cześć. Oto moje nowe opowiadanie. Mam nadzieje że wam się spodoba. Nowy rozdział w tym tygodniu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz